Strateg to artysta, a strategia to sztuka
Większość marek na rynku handluje śrubkami.
Śrubka jaka jest, każdy widzi – może być dłuższa albo krótsza, może służyć do skręcenia mebli albo rowera dla dziecka, tak czy owak, ma swoją robotę do zrobienia i według każdej marki, to śrubki od nich robią to „najlepiej na świecie”.
Niektóre brandy idą kawałek dalej, to znaczy wierzą, że kluczowa różnica między nimi a konkurencją polega na tym, że wytwarzają „funkcjonalne różne” śrubki – na przykład złote.
Te to dopiero są, co?
Co prawda, nadal finalnie skręcasz dzięki nim stół czy rowerek dla dziecka, ale chyba widać wyraźnie, że są inne, niż konkurencyjne?
Prawda?
Cóż – smutna prawda jest taka, że perspektywa klienta na rynek wygląda mniej więcej tak:
…a wszelkie funkcjonalne różnice powodują tylko ból głowy i cierpienie wynikające z konieczności mozolnego porównywania.
Poruszamy się w rzeczywistości CLUTTERU – zaszumionej, zakrzyczanej, w której już dawno to nie produkty ze sobą konkurują, tylko komunikaty, a sprzedajemy nie śrubki, tylko style życia i wizje świata.
Bill Bernbach, którego sylwetkę przybliżam w dalszej części newslettera, powtarzał, że komunikacja to perswazja – i w związku z tym ma więcej wspólnego ze sztuką, niż nauką.
Co to tak konkretnie oznacza?
Uważam, że sztuka – w dowolnej formie – może wygenerować impuls do odczucia emocji.
Emocja jest prekursorem myśli, a myśl poprzedza działanie.
Wniosek: powinniśmy się mniej koncentrować na tym, co chcemy, aby klient „pomyślał” o marce, a bardziej na tym, jaką emocję chcemy wywołać.
Emocji nie wywołamy, promując markę tak, jakbyśmy handlowali śrubkami.
To, moim zdaniem, Bernbach miał na myśli, mówiąc o „perswazji” – reklamy DDB grały na emocjach, bo emocje to coś, co pojawia się w nas podświadomie, jak odruchowa reakcja na sygnały z otoczenia.
Bernbach nie wierzył, że jest zdolny do bezpośredniego modelowania myśli odbiorcy – sądzę, że byłoby to wręcz naiwnością. Koncentrował się więc na wywoływaniu szoku poprzez kontrę do przyjętych norm komunikacyjnych.
„Think small” i „Lemon” to reklamy założycielskie nurtu postulującego stawianie na unikatowość w komunikacji. Razem z kampaniami dla Avisa, są dla mnie przejawem rewolucyjnej myśli – nie istnieją obiektywne przewagi konkurencyjne, a jedynie przekaz będący dostatecznie spójny i przekonujący (lub nie).
Komunikacja marki musi opierać się na kontrze wobec reguł kategorii, i to tym bardziej w aktualnej erze hiperkonkurencyjności – to najlepszy sposób na wyrwanie konsumenta z transu scrollowania.
Zmierzam do tego, że to Ty decydujesz, czy handlujesz śrubkami, czy czymś więcej.
A robisz to poprzez decyzję, czy sprowadzić komunikację do INFORMOWANIA O FAKTACH w nadziei, że klient w racjonalny i „logiczny” sposób porówna Twoją markę z konkurencją, i wyjdzie mu z kalkulacji, że jesteś „najlepszy”, czy też, wykorzystać komunikację tak, jak artysta wykorzystuje środki wyrazu do wywołania określonych stanów emocjonalnych i tym samym pozwolić człowiekowi odkryć, czym się różnisz od innych i o co właściwie chodzi z Twoją marką.
Poeksplorujmy nawiązanie do sztuki.
Aby tworzyć dzieła zdolne wywołać uśmiech, płacz, konsternację, gniew, melancholię, malarstwo wykorzystuje:
- temat dzieła
- wyobrażoną scenę
- kształty
- kolory
- faktury
- kompozycję
- kontekst kulturowy/historyczny
To wszystko są w jakimś sensie narzędzia budowania przekazu perswazyjnego – malarz „sprzedaje” Ci jakąś koncepcję świata lub konkretnego wydarzenia.
Na marginesie, lubię malarstwo abstrakcjonistyczne, bo robi sztuce/malarstwu dokładnie to, co odkrywcza komunikacja marki robi całej kategorii.
Tak się złożyło, że aby podważyć przekonania o tym, co jest „piękne” i warte miejsca na muzealnej ścianie, artyści pokroju de Kooninga czy Pollocka odstąpili od sztuki figuratywnej na rzecz abstrakcji.
Dygresja:
Ludzie powtarzający, że przecież „każdy mógłby chlapać farbą po obrazie” to moim zdaniem ostateczne potwierdzenie znaczącego wpływu Pollocka na historię sztuki nowoczesnej. Zaobserwować coś, co dziś wydaje się oczywiste, zanim ktokolwiek na to wpadł – wymaga geniuszu.
Bo geniusz nie objawiał się (tylko) w tym, co widzisz na obrazie, ale w zmianie paradygmatu myślowego dotyczącego malarstwa.
Spopularyzowana przez niego metoda nanoszenia farby na płótno – action painting – wyrasta z założenia, że obraz nie jest ukończonym dziełem, tylko zapisem procesu twórczego.
Zwróć uwagę, jak ta koncepcja wpływa na ostateczny efekt.
Jest ona na tyle pociągająca, że z czasem staje się jednym z dwóch kluczowych nurtów wewnątrz ekspresjonizmu abstrakcyjnego, inicjując powstanie happeningu. Na bazie tych idei rozwija się później m.in. minimal art i pop-art.
Nieprawdopodobna kreatywność, która inspiruje moje myślenie o markach i strategii na co najmniej kilku poziomach.
Właściwie nasuwa się pytanie: chcesz sprzedawać „śrubki”, czy obrazy Pollocka?
„Idea” Jacksona Pollocka w formie gigantycznego obrazu „Autumn Rhythm (Number 30)”. Photo credits: Cecil Beaton, Vogue, March 1951
Sztuka – w dowolnej formie, włącznie z filmem czy muzyką – nie podlega obiektywnej ocenie, dzięki czemu może gromadzić fanów i przeciwników, generować twórcze napięcie i pobudzać kreatywność.
I jestem przekonany, że w powyższym akapicie można by zastąpić słowo „sztuka” słowem „marka”.
Marka jest niczym innym, niż efektem artystycznej ekspresji.
Brandy korzystają po prostu z nieco innych narzędzi, żeby wzbudzić emocje, tzn.:
- Nazwa marki
- Audiowizualne elementy brandingu
- Formaty – od printu po digital i wszystko po drodze
- Copywriting
- Storytelling
- …etc. etc.
…ale chodzi w nich dokładnie o to samo, o co w malarstwie – „sprzedać” Ci wizję świata, która ostatecznie prowadzi do decyzji o zakupie.
Jeśli marka to przejaw artystycznej ekspresji, a praca nad nią to proces twórczy, to by oznaczało, że strateg jest… artystą. Mówiąc „strateg”, mam na myśli nie tylko zawodowego twórcę brandów, ale również przedsiębiorcę czy kreatora produktów, który jednocześnie wymyśla i nadaje wizerunek.
Niektórzy z nas mają „skręt” w stronę malarstwa, inni w pisarstwa, lubimy jedne narzędzia bardziej, niż inne, ale koniec końców pomagamy marce powstać tak, jak malarz pomaga dziełu zaistnieć w rzeczywistości.
Logiczną konsekwencją tego założenia jest wskazówka co do kompetencji wartych rozwoju, jeśli chcesz być lepszym strategiem.
Oczywiście, że musisz znać podstawy kompozycji, kolorów, technik malarskich i tak dalej. Ale to jest wiedza będąca zbiorem skończonym – nie będziesz lepszym strategiem, czytając dwusetną książkę o tym, jak stworzyć profil klienta idealnego czy zapisać propozycję wartości.
Będziesz lepszym strategiem, kiedy skoncentrujesz się na rozwoju kreatywności – i na umiejętności w obchodzeniu się z nią tak, aby cały czas dostarczała efekt.
Jestem aktualnie w procesie zgłębiania tajników kreatywności, bo zrozumiałem – i to stosunkowo niedawno – że strateg musi być kreatywnym (artem/copywriterem), bo inaczej nie ma dla niego roboty.
Z kolei „umiejętność obchodzenia się z kreatywnością” wzmacniam między innymi poprzez:
- Akt dekompresji – redukcja stresu i napięcia zawodowego poprzez zabezpieczenie czasu tylko dla mnie podtrzymuje kreatywny przepływ;
- Dokarmianie wyobraźni – odwiedzanie galerii sztuki, poznawanie klasyki reklamowej, zainteresowanie nauką, historią, literaturą i poszukiwanie nieoczywistych połączeń między różnymi dziedzinami życia ćwiczy mięsień dostrzegania niesamowitości w oczywistości;
- Użyźnianie relacji – regularny kontakt z ludźmi (zwłaszcza spoza bańki zawodowej) wzmacnia poczucie uważności i jest inspirującym, wzbogacającym doświadczeniem utrzymującym mnie w stabilności emocjonalnej.
Prosto Do Strategii - newsletter
Zapisz się, aby otrzymać najnowsze wydanie z moim esejem o tym, jak uczynić strategię prawdziwie SENSOWNĄ i obciąć cały bullshit: